[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ginął w piaskach niezmierzonej zamorańskiej pustyni, setki mil od porośniętej palmami oazy, gdzie założono Szadizar? A może po pokonaniu tysiąca dni drogi wzdłuż rzeki na wschód w końcu dotarłoby się do jej ujścia nad płytką, pomocną częścią morza Vilayet? Lub do Koryntii? Na te pytania nie sposób było odpowiedzieć. Conan próbował podejść do tego problemu z innej strony. Jak daleko mógł znieść go prąd? Nurt płynął szybko, na pewno nie inaczej było z zasilającym rzekę podwodnym strumieniem. Jak długo jednak był spychany po kamienistym dnie, nim zdołał wydostać się na piaszczystą łachę? Na pewno nie trwało to cały dzień. Zbliżało się południe, gdy Cymmerianin podjął rozpaczliwą próbę ucieczki z niewolniczej kopalni. Zapewne znajdował się nadal dość blisko miejsca, w którym był więziony. Wzrok przykucniętego na piasku Conana spoczął na kawałku drewna, do połowy wbitego w piaszczysty brzeg. Konar o rudej korze, długości większej niż wzrost człowieka, sterczał z ułamanymi gałęziami. Drewno było jeszcze ciemne od wilgoci, chociaż odarte z kory powierzchnie wysychały w promieniach słońca. Cymmerianin miał wrażenie, że przypomina sobie niejasno, jak pośród wodnego chaosu wczepił się w połamane gałęzie, gdy wreszcie skończyło się opętańcze obijanie w całkowitych ciemnościach o rezonujące echem skały podziemnego kanału. Zdawało mu się, że pamięta, jak z szaleńczą rozpaczą obejmował konar z jedyną myślą, że od tego zależy jego życie. Z namysłem dotknął obolałego miejsca na piersi. Widniał na niej siniec, prawdopodobnie od uderzenia jednej z u-trąconych gałęzi. Conan potrząsnął głową - bardziej po to, by pozbyć się tego wspomnienia, niż przywołać je dokładniej. Jeżeli istotnie uwiązł między kawałkami gałęzi, mógł płynąć z konarem przez wiele godzin, może nawet cały dzień i całą noc. Na razie musiał zająć się bardziej naglącymi potrzebami. Dzwignął się na równe nogi czując, jak żołądek zaciska mu się z głodu w twardą, ciążącą kulę. Conan wyprostował się, rozejrzał uważnie, lecz zobaczył jedynie ptaka przypominającego pawia, który zaskoczony zerwał się i przeleciał łukiem na drugą stronę strumienia. Na ten widok żołądek wysłał kolejny sygnał głodu. Gdyby Conan wcześniej wiedział, że ptak znajduje się w jego pobliżu... Barbarzyńca zaczął rozglądać się jeszcze uważniej. Dookoła panował spokój letniego południa: brzęczenie owadów, łagodny szmer toczącej się wody, szczebiot ptaków. W dole na brzegach strumienia było widać ślady innych stworzeń: bruzdy wyryte przez węże i żółwie oraz odciski racic antylop lub kozłów. Widok ten ucieszył Conana, który zdawał sobie jednak sprawę, że miejsce obfitujące w ptaki i zwierzynę roślinożerną może skrywać również dzikie drapieżniki. A Cymmerianin nie miał nic, żeby się przed nimi obronić. Bez broni czuł się naprawdę nagi. Ocenił, że nie warto dłużej pozostawać w pobliżu stromego brzegu. Przebrnął przez płyciznę, aż znalazł miejsce, gdzie odnoga przejrzystego strumienia płynęła między wielkim głazem i porośniętą chaszczami łachą. Zobaczył, jak ptak o błękitnym upierzeniu nurku - je przy przeciwległym brzegu i wynurza się z wody z lśniącym kąskiem. Pod stopami widział też niewyrazne podłużne kształty, przemykające w cieniu na tle bladego piasku. Wybrawszy starannie odpowiednie miejsce, Cymmerianin przykucnął i powoli rozpostarł dłoń pod powierzchnią wody. Gdy przestał odczuwać chłód wody, pewniej rozstawił stopy na piaszczystym dnie i zaczął poruszać palcami delikatnymi, falującymi ruchami. Wiedział, że ryby lubią zatrzymywać się łbami pod prąd, sporadycznie wachlując płetwami, by nurt ich nie zniósł i więcej wody docierało do skrzeli. Przyglądał się nieruchomo ich ciemnym cieniom na dnie, czekając, aż ryby przyzwyczają się do jego obecności. Po kilku chwilach stało się to, na co czekał. Srebrzysto-błękitny pstrąg, okazały i zwinny,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|