[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z nimi grupa naszych, którzy nigdy już nie wracają. Tankred ruszył w kierunku zbiorowiska, lecz zatrzymało go twarde ramię. " Nie! - usłyszał głos Hugona. - Mały ma rację. Przybyli po żołnierzy i jezdzców, którzy wzmocnią ich szeregi. " Ale gdzie? Na Wschodzie? " W Italii i na Sycylii. Znam jednego z nich i niespecjalnie mi zależy na spotkaniu. Jedzmy, dosyć już widzieliśmy. Kiedy żegnani przez ojca Bertila odwiązywali cugle koni spętanych przy wozie, Tankred zobaczył, jak jezdzcy zeskakują z koni i wdają się w rozmowę z Normanami. Jeden, odziany w czarną pelerynę, oddalił się od resz- 131 ty i Tankred miał przez chwilę wrażenie, że patrzy w ich kierunku. Pośród wieśniaków przechadzał się giermek, rzucając w powietrze świetlisty pył. Zwróciło to uwagę Tankreda, który wskakując na swojego wierzchowca, zapytał: - Co on robi? Co to za pył? Nie odwracając się, Hugo opowiedział: " To złoto. " Złoto? Jeden z tamtych spoglądał w naszą stronę. Czy mógł to być ów człowiek, którego znasz i którego nie życzysz sobie oglądać, mistrzu? " Gdzie go widziałeś? Tankred chciał wskazać na jezdzca, lecz ten zniknął i młodzieniec pomyślał, że być może tylko mu się przywidziało. Mąż ze Wschodu spiął konia i ruszył galopem w stronę drogi do Coutances. 27 Chwilę pózniej do Bertila podszedł mężczyzna i kazał chłopcu podążyć za sobą. Malec schował zarobione monety pod wozem, przyjrzał się uważnie nieznajomemu, po czym bez wahania ruszył za nim z nadzieją na dodatkowy zarobek. Mężczyzna poprowadził chłopca na skraj wrzosowisk. Wysoki i szczupły, miał na sobie czarny płaszcz. Pod czar- nym kaftanem połyskiwała srebrna kolczuga. 132 - Ci dwaj, którzy właśnie odjechali, są twoimi przyjaciół mi? - zapytał, zatrzymując się nagle przy wysuszonym na słońcu pniu. Twarz mężczyzny naznaczona była bruzdami zmęczenia, czarne oczy miał głęboko osadzone w oczodołach. Oprócz miecza, spod płaszcza, który odrzucił na plecy, wystawała dżambija o rękojeści zdobionej szlachetnymi kamieniami. " Ehe - odparł krótko chłopiec, notując w pamięci wszystkie te szczegóły. - Piękny ten pana sztylet. " I ostry jak brzytwa... Wydaje mi się, że rozpoznałem jednego z nich. To stary kompan z Orientu. Pamiętasz ich imiona? Bertil pokiwał głową. Na ustach nieznajomego błąkał się chytry uśmiech. - Możesz mi niejedno opowiedzieć, prawda? Widzę jed nak, że potrzebujesz czasu i może nawet czegoś, co rozwiąże ci język? Niczym w magicznej sztuczce, w dłoni mężczyzny błysnęła złota moneta. Bertil wytrzeszczył oczy. Pierwszy raz w życiu zobaczył złoto z bliska... - Jeśli posłusznie odpowiesz na moje pytania, moneta jest twoja. W przeciwnym razie... Złoto zniknęło, a dłoń nieznajomego dotknęła rękojeści sztyletu. Gest ten był tak wymowny, że chłopiec momentalnie poczuł strach ściskający mu gardło. Naraz zdał sobie sprawę, że znacznie oddalili się od obozowiska. Nikt by nie zauważył, gdyby spotkało go coś złego. Na próżno próbował przypomnieć sobie zdanie o pośpiechu i nieszczęściu, które zacytował mu Hugo. Wybąkał jedyne zapamiętane imię: - Herodot. 133 " Co mówisz? " Miał na imię Herodot - rzekł Bertil, w którym tlił się jeszcze wątły płomyk lojalności wobec nowego pana. " A ja Sokrates! - krzyknął nieznajomy, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. - Czy powiedzieli ci, skąd przybywają? " Nie. Ale jeden z nich był w Jerozolimie. " Mów, jak się nazywali! " Powiedziałem już... Chłopiec nie zdążył dokończyć zdania, gdy poczuł, że ziemia umyka mu spod nóg. Mężczyzna w czarnych szatach zacisnął dłoń na jego gardle. Bertil zaczął rozpaczliwie machać rękami i nogami. Im zawzięciej walczył, tym mocniej dławił go uścisk. Zaćmiło mu się w oczach. - Czy nie wyraziłem się jasno? Jestem w stanie uwierzyć, że jeden z nich wypowiedział to imię, jednak wiesz równie dobrze jak ja, że on się tak nie nazywa! - krzyknął męż czyzna. Chłopiec dusił się. - Słucham cię więc - rzekł wreszcie, puszczając Bertila, który bezwładnie upadł na ziemię. Malec kaszlał i rozcierał bolącą szyję. Potem chwiejąc się, stanął na nogi. " Słyszałem tylko imiona, panie - skłamał. - Hugo i... Tankred. " Hugo, Tankred - powtórzył nieznajomy. - Nic więcej? " Nie, przysięgam. " Czego tu szukali? " Przyjechali zobaczyć jarmark, budy, stragany... Na Zwiętą Panienkę, mówię prawdę. Byłem ich przewodnikiem. i34 - A gdzie się zatrzymali? W Lessay? -Nie... Chłopiec zawahał się. Perspektywa zdobycia złotej monety była równie kusząca jak chęć okłamania mężczyzny, który po raz drugi chwytał go za kołnierz. " W jednym zamku w okolicy - ustąpił. - W Pirou. " To daleko stąd? - Nie, trzeba jechać drogą na Coutances i za młynem skręcić na wrzosowiska. Zamek stoi niedaleko piaszczystych wydm i morza. Mężczyzna puścił malca i wymierzył mu kuksańca. Chłopiec zatoczył się i upadł na ziemię. - Odpowiedziałeś na moje pytania, raz też skłamałeś. Wiedz jednak, że jestem człowiekiem hojnym. Dam ci coś w zamian. Chłopcu zaświeciły się oczy. Przetarł buzię i wstał, trzymając się w pewnej odległości od tego, jakże niepokojącego, klienta, który obietnice przeplata grozbami. " Czy pamiętasz, dlaczego ów Hugo, bo był to zapewne on, zacytował Herodota? " Euu, tak... Pośpiech... " Stop, nie mów dalej! Pośpiech jest ojcem nieszczęścia". Za bardzo się dzisiaj pospieszyłeś. Straciłeś przez to złotą monetę i o mały włos nie poderżnąłem ci gardła! Zmykaj i żebym cię już więcej nie widział! O to nie trzeba było prosić Bertila dwa razy. Ruszył pędem ile sił w małych nóżkach. KORZEC SZALECSTWA 28 Od śmierci Muriel upłynęły dwa dni. Dwa dni milczenia i rozmyślań. Serlon spędzał czas w komnacie przyjęć, gdzie w samotności jadał posiłki, a w nocy znikał w podziemiach. Zawiesił swoje, zwyczajowe już, spotkania z Hugonem, który od tej chwili regularnie pojawiał się na murach obronnych. Z niepokojem obserwował horyzont nad wrzosowiskami i morzem i przepytywał strażników. Jego zachowanie zmieniło się wyraznie, od kiedy spotkali jezdzców ze Wschodu w Lessay. By uchronić się przed ciężką atmosferą panującą w warowni oraz przez wzgląd na Hugona, który zakazał mu opuszczać zamek, Tankred codziennie odbywał pojedynki z fechmistrzem albo stawał w szranki z drewnianą kukłą obracającą się na oszczepie, do której z jednej strony przymocowano tarczę, a z drugiej kij. Tankred uderzał mieczem w tarczę, zręcznie unikając kija. Był świetny w strzelaniu z łuku i kuszy, a mimo to miał jedno pragnienie: wyjechać. Cóż go obchodził los Serlona albo brata Aubre! Gdy wspinał się na mury obronne i wpatrywał w morze, wierzył, że 139 przeznaczenie prowadzi go właśnie tam, na wodne łąki, wśród których prześlizgują się wieloryby. A gdyby i on wyruszył w dał, jak ten statek załadowany solą, który niedługo podniesie kotwicę? Ani Ranulf nie opuścił jeszcze zaniku, ani Aubre nie powrócił do swej pustelni w dalekim opactwie. Klotylda na krok nie opuszczała swojego brata, który zabierał ją na długie spacery po wybrzeżu omiatanym przez wiatry. Sigrid godzinami jezdziła konno, a jej młodsza siostra wpadała w coraz głębszą otchłań przygnębienia i smutku. - To zajęcie stajennych - zauważył Mauger. Syn Muriel wszedł do stajni i od kilku minut obserwował, jak Tankred czyści zgrzebłem konia. - To prawda, Mauger, ale ja to lubię. Wierzchowiec zarżał uszczęśliwiony, gdy Tankred pogłaskał go po ciepłej, miękkiej szyi. " A skoro nie ma stajennego... " Wasz mistrz jest nieobecny, panie? Tankred zmarszczył brwi. Hugo dopiero co wyszedł ze stajni i Mauger nie mógł go nie zauważyć. " Na pewno go minąłeś - powiedział.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|