[ Pobierz całość w formacie PDF ]
abażur koloru pergaminu; brązowy przewód. Szybciej. Druciany szkielet zazgrzytał o bakelitową oprawkę. Szybciej. Abażur uderzył w sufit i przewód na chwilę się odprężył; potem znów się wahnął i lampa stuknęła w sufit po przeciwnej stronie; abażur pękł, na podłogę spadł kawałek suchego, przypominającego papier materiału. - Frannie? Frannie? Jesteś tam? Lampa zabujala się w drugą stronę i uderzyła w sufit jeszcze mocniej, jakby z gniewem; od abażuru odpadł duży kawałek. Lampa znów się zabujała. Znów uderzyła w sufit. Uderzyła z wściekłością. Frannie wrzasnęła i podniosła ręce do góry. Kawałek abażuru i druciany szkielet spadły na podłogę, mijając ją w locie zaledwie o kilka cali. Zerwała się na równe nogi, skoczyła za kanapę, pociągając za sobą telefon i wpatrując się w lampę ze śmiertelnym przerażeniem. - Frannie? Tym razem lampa zakołysała się jeszcze mocniej. Odleciały z niej resztki abażuru, odsłaniając nagą żarówkę i kilka sterczących drutów. - W tej chwili wyjeżdżam, Frannie. Za godzinę będę u ciebie. Coś błysnęło jej nad głową, a potem całe mieszkanie pogrążyło się w ciemności. Rzuciła słuchawkę, wypadła do przedpokoju, popędziła do drzwi wejściowych, otworzyła je szarpnięciem i wspięła się po schodkach na ulicę, gdzie stanęła zlana zimnym potem, opierając się o balustradę i łapiąc ustami powietrze. Nie poruszając się, nie oglądając się na mieszkanie, pozostała tam przez ponad godzinę, dopóki nie błysnęły jej w twarz reflektory range rovera i Oliver nie wziął jej w ramiona. - To mi się nie przywidziało. Oliver naprawił korki i siedzieli w pokoju na kanapie. - Naprawdę. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo jest wyczerpany. Twarz miał bladą, umazaną smarem, włosy w nieładzie, a dłonie brudne. Jego ciemnoszary garnitur w prążki był wygnieciony, górny guzik koszuli odpięty, krawat rozluzniony. Patrzył na rzymską wazę. - Dzwonił biskup. Był bardzo uczynny. Wyjaśniłem mu, że jesteś katoliczką - a raczej byłaś, ale powiedział, że to nie ma znaczenia. Skierował mnie do jakiegoś londyńskiego proboszcza, który jest diecezjalnym egzorcystą na ten rejon. Procedura, jak przypuszczam. - Wepchął ręce do kieszeni spodni. - Próbowałem się do niego dodzwonić, ale nie było go w domu. Zostawiłem wiadomość na sekretarce. Masz jutro czas? - Jem lunch z Sebem Hollandem. - Może powinien pójść do tego księdza razem z nami? - Jeśli uda mi się go namówić. - Będziesz rano w pracy? - Tak. - Wiadomość, którą zostawiłem... Poprosiłem, żeby jeśli nie da rady mnie złapać, zadzwonił do ciebie. Podałem mu obydwa twoje numery. - Jak się nazywa? - Nazywa się... - Parę razy strzelił palcami. - Jakoś tak dziwnie. Wyciągnął kalendarzyk, otworzył go i przewrócił kilka stron; potem najwyrazniej miał kłopoty z odcyfrowaniem własnego charakteru pisma. - Kanonik Benedict Spode - przeczytał w końcu. - Spode? Oliver skinął głową. - Chyba tak. - S-P-O-D-E? - przeliterowała. - Tak. - Spojrzał na nią ze zdumieniem. - Dlaczego? Znasz go? Popatrzyła mu w oczy. - Czy te zbiegi okoliczności nigdy się nie skończą? Zmarszczył brwi. - Nie rozumiem. Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Pracuję w jednym pokoju z jego bratem. Dzisiaj byliśmy razem na kolacji. Strona w terminarzu Frannie miała nagłówkek 25 września, wtorek . Siedziała przy biurku i usiłowała pracować, czekając na dzwonek telefonu i przepowiadając sobie w głowie to, co chciała wyłożyć Sebowi Hollandowi. Starała się zachować rozsądek, starała się myśleć o wszystkim, co się wydarzyło, a jednocześnie o tym nie myśleć. Nie myśleć o Tristramie. O kikucie Phoebe. O chorobie zżerającej Maxa Gabriela. Okropnie bolała ją głowa. Ranek był wilgotny i pochmurny, na dworze wiał silny wiatr; lodowaty strach przenikał całe jej ciało, świdrował w brzuchu i przyprawiał o mdłości. %7łałowała, że nie włożyła czegoś cieplejszego niż ciemnogranatowa płócienna garsonka i wiśniowa bluzka, w które się wystroiła na spotkanie z Sebem, jak również na wizytę u księdza. Penrose Spode zjawił się dopiero po jedenastej. Wśliznął się bez słowa do środka, powiesił swój kolarski rynsztunek na haku i przeszedł przez pokój dziwnie wyprostowany, jakby wracał właśnie z lekcji dobrych manier. Opadł na krzesło i starannie położył dłonie na biurku. Twarz miał równie bladą jak wtedy, gdy Frannie znalazła go na podłodze ubikacji. Uśmiechnął się przepraszająco, po czym się skrzywił, jakby rozciągnięcie warg sprawiło mu ból. - Dzień dobry - odezwała się Frannie. Spode poruszył ustami w niemej odpowiedzi. - Jak się czujesz? - Dość kiepsko. - Rozejrzał się po pokoju, jakby usiłował sobie przypomnieć, gdzie jest. - Chyba to jedzenie było dla mnie trochę za ciężkie. Dziękuję za... Podniósł ręce do góry i opuścił je, oblewając się rumieńcem, a potem zamknął oczy i mocno ścisnął dłońmi skronie. - Nie bardzo umiem pić. - Wlaliśmy w siebie całkiem sporo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|