[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapadła w sen. Minęło kolejne pięć minut, a głowa dziewczyny spoczęła na jego ramieniu. Popatrzył na zegarek. Za trzy kwadranse wylądują w Denver. Odetchnął głęboko, chłonąc zapach jej ziołowego szamponu. Z trudem powstrzymał się, by nie pogłaskać jej jasnoblond włosów. Poruszyła się, przybierając widocznie wygodniejszą pozycję. Poczuł nagle, że jego własne usta mu przeszkadzają, i aby pozbyć się tego uczucia, musi koniecznie dotknąć wargami jej ust. 46 RS Wyprostował się i przez parę sekund siedział nieruchomo, wpatrzony gdzieś przed siebie. Co się z nim dzieje, do diabła? Czyżby życie go nie nauczyło, że do takiej kobiety jak Annie on absolutnie nie pasuje? Wrócił myślami do swoich lat studenckich, kiedy to okazał się na tyle głupi, że uwierzył, iż starannie wychowana miejska dziewczyna ze Wschodu i on, kowboj o pozostawiających wiele do życzenia manierach, potrafią mimo dzielących ich różnic stworzyć szczęśliwą rodzinę. I mimo żalu, jakie wywołało to wspomnienie, zachciało mu się śmiać z własnej naiwności. Również z tej dziwnej pary, jaką z Daphne stanowili. A zakochał się w tej rudowłosej piękności od pierwszego wejrzenia. Co gorsza, nie wątpił, że ona też go kochała. Lecz miłość nie zasypała dzielącej ich przepaści. Wkrótce Daphne miała dość jego dżinsów, butów kowbojskich i walki z bykami. Dawała mu do zrozumienia całkiem jednoznacznie, że wolałaby go widzieć w smokingu na jakimś koncercie symfonicznym czy wystawie malarstwa. I wtedy on poczuł się zmęczony. Nie miał wspólnego języka z jej przyjaciółmi z wyższych sfer i niebawem dokonał odkrycia, że najgorsza rzecz to udawanie kogoś, kim się nie jest. Ani on nie zamierzał się zmieniać, ani ona. Rozstali się po przyjacielsku, ale był to dla niego cios, po którym z trudem się pozbierał. %7łycie dało Brantowi dobrą nauczkę. Ludzie, szczególnie ludzie mu bliscy, myślał, winni go zaakceptować takim, jaki jest. Wolny wybór. Dla nikogo zmieniać się nie będzie. Sygnał zapięcia pasów przywrócił go do rzeczywistości. Rozpoczęło się lądowanie w Denver. - Annie - wyszeptał, dotykając jej ramienia. - Uhum - mruknęła i uśmiechnęła się przez sen. 47 RS A w nim obudziła się taka czułość, o jaką nigdy się podejrzewał. - Lądujemy, skarbie. Nim uchyliła powieki, obserwował jej trzepoczące z lekka, długie rzęsy. Uznał, że czegoś równie podniecającego nie zdarzyło mu się widzieć. Unosząc głowę, Annie uświadomiła sobie, że ramię Branta służyło jej za poduszkę. Zarumieniła się. - Jak długo spałam? - zapytała. - Przez cały czas lotu - odparł ze śmiechem. - Przepraszam - rzekła, doprowadzając fryzurę do porządku. - Za co? - Nie mógł oderwać oczu od jej jasnych włosów. - Pogniotłam ci koszulę. - %7ładen problem - oznajmił, wyjmując z kieszeni jej okulary. Nie zamierzał jej wyznać, jak się cieszy z tej pogniecionej koszuli. Założyła okulary, po czym przesunęła je na czoło. - Od dzieciństwa nie byłam tak daleko na Zachodzie. Te jej słowa w dziwny sposób uprzytomniły mu, że choć budziła w nim uśpione dotąd instynkty opiekuńcze, nic ich ze sobą łączyć nie może. - Obawiam się - powiedział - że spotka cię zawód. Do czego innego przywykłaś. - O co ci chodzi? - zapytała, ziewając i zasłaniając usta delikatną drobną dłonią. A on pomyślał momentalnie: jak by to było, gdyby tą dłonią dotknęła jego ciała? Pieszczotliwie, zachłannie... Przegnał z głowy te myśli i sięgnął do luku po kurtki i kapelusze, zwlekając z odpowiedzią na to jej pytanie. - Tu są znaczne odległości między miastami - rzekł wreszcie. - No i te miasta są znacznie mniejsze niż w twoich stronach. 48 RS - U nas w południowym Illinois też jest dużo małych miasteczek - powiedziała. Wziął ją za rękę, by tłum ich nie rozdzielił. Bandaż na jej dłoni przypomniał mu powód, dla którego znalezli się tutaj. Annie uciekała od mężczyzny, który chciał zrobić jej krzywdę - i nieważne, czy jej się tu spodoba, czy nie. - Z rancza do Bear Creek, najbliżej położonego miasteczka, jest około
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|