[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- O rety, Taran-gaiczycy, koniecznie muszę z wami porozmawiać, kiedy już będzie po wszystkim! Chętnie bym się od was nauczyła tego i owego. Wszyscy mali szamani na te słowa z radości rozjaśnili się niczym słoneczka. Poza tym dosyć trudno było widzieć teraz ich twarze. Ukrywały się przeważnie za magicznymi maskami, a maski były jednakowe. Ceremonialne stroje przekazywano z 78 pokolenia na pokolenie, zatem większość z tu obecnych musiała mieć na sobie kopie. Wszystkie czarne, wykończone frędzlami i wstążkami, gdzieniegdzie ozdobione wstawką innego koloru. Nad skalną loggią zaległa cisza. Szamani usiedli kręgiem na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami i bębenkami w rękach. Gabriel dostrzegał magiczne znaki na skórze bębenków, choć były one tak stare, że znaki niemal zupełnie wyblakły. Wszyscy Taran-gaiczycy całym sercem oddawali się rytuałowi. Widzowie mogli się przekonać, ile dla tych pełnych życzliwości istot znaczył fakt, że mogą się spotkać wszyscy, przedstawiciele różnych generacji, złączeni swoją magiczną sztuką. Rytmicznym uderzeniom w bębenki towarzyszyła przejmująca, monotonna pieśń, zawierająca jakieś tajemnicze słowa. Początkowo Gabriel odniósł wrażenie, że wszystko to jest dosyć komiczne, ale pózniej, w miarę upływu czasu, gdy rytmiczny stukot narastał, poddawał mu się niczym hipnotyzującym słowom. Stawał się senny, myśli krążyły leniwie, momentami zapadał w rodzaj drzemki. W końcu zdawało się, że cały wszechświat wypełniają te rytmiczne dzwięki i to monotonne zawodzenie, powieki mu opadały, w świadomości pojawiały się jakieś niezwykłe wizje. Odnosił wrażenie, że został przeniesiony w odległy pogański czas, na jakieś rozległe pustkowia. Otaczał go zupełnie obcy krajobraz, potem otoczenie jakby się skurczyło, Gabriel znalazł się w niewielkiej jurcie o ścianach z reniferowych skór, z paleniska w kącie unosił się ostry zapach dymu. Zciany zbliżały się do niego coraz bardziej, robiło się ciaśniej i ciaśniej, natomiast dudnienie bębenków i zawodzenie przybierało na sile. Mroczne obrazy przesuwały się przed jego oczyma. Totem na wysokim palu, kurhany, talizmany... W spiralach dymu widział chwiejne sylwetki, które to pojawiały się, to ginęły, jakieś groteskowe twarze o wyrazistych mongolskich rysach, dym przemieniał się w ogień, a w płomieniach ukazywały się wizerunki postaci, które z pewnością były bóstwami. Raz czy drugi mignęły mu gdzieś rogi renifera, choć znaczenia tej wizji nie pojmował, słyszał krzyki, wołania i skargi, dudniło mu w uszach... Nagle drgnął i obudził się. Szamańskie bębenki umilkły. Gabriel znajdował się znowu na tarasie Góry Demonów. Pozostali zdaje się też odbyli taką samą wędrówkę jak on, wszyscy bowiem sprawiali teraz wrażenie zaspanych, jakby gwałtownie obudzonych. Szamani siedzieli z opuszczonymi rękami, wyglądali na wyczerpanych, oczy mieli zamknięte, głowy pochylone. - To nie było łatwe - rzekła szamanka Tun-sij głosem, który zdradzał śmiertelne zmęczenie. Co nie było łatwe? zastanawiał się Gabriel, który zdążył zapomnieć, po co się na tym tarasie zebrali. Wtedy usłyszał szept Sol: - Patrzcie! Czy to oni? 79 Wszyscy zerwali się z miejsc i patrzyli w dół, na skalisty krajobraz. Bardzo daleko w dolinie ukazały się cztery małe punkciki, które przybliżały się bardzo szybko i stawały się coraz większe. - To oni - szepnęła Tun-sij. Zwróciła się do zebranych: - Bardzo was proszę, okażcie im jak największy szacunek. Shira i Mar dobrze znają ich siłę. Mar skinął głową. - Pamiętajcie, że one reprezentują samą Ziemię - powiedział. - Udało nam się - rzekła znowu Tun-sij głosem, który miał brzmieć obojętnie, lecz szamanka nie była w stanie ukryć triumfu. - Dziękuję wam, moi pomocnicy, szamanowie! Pomyślcie tylko, do czego jesteśmy zdolni! Jakby sama nadal nie mogła uwierzyć w swój sukces. Gabriel popatrzył na cztery żywioły, które zbliżały się w wielkim pędzie, i zadrżał. 80 ROZDZIAA VII Nie było dokładnie tak jak myśleli, że mianowicie czas się zatrzymał w Górze Demonów i że trwali w pustej przestrzeni pomiędzy jednym a drugim okamgnieniem. Czas posuwał się do przodu, noc przemijała, działo się to jednak tak wolno, że prawie niezauważalnie. Jedna minuta w Górze Demonów była długa niczym cała ziemska godzina. W przeciwnym razie bowiem nie zdążyliby odbyć tak pracowitego spotkania podczas krótkiej wiosennej nocy. Poza światem demonów życie toczyło się jednak normalnym trybem. Krewni Ludzi Lodu spali głęboko, żeby nic ich nie mogło obudzić, dopóki najbliżsi przebywają poza domem. Pies Gabriela spał na dywaniku przy łóżku. Zciągnął z krzesła spodnie swojego młodego pana i ułożył na nich głowę, w wyniku czego ubranie zostało niemiłosiernie pogniecione, co by pewnie mamę Karine doprowadziło do rozpaczy. Psu śniło się, że goni znienawidzonego kota, poszczekiwał więc i przebierał nogami w tym dzikim sennym pościgu. Obrzydliwy kot
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|