[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Przykro mi, kochana, ale nie mamy wyboru. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. - Posłuchaj mnie! Nie chcę tu zostać! - zawołała i wybuchnęła płaczem. Chwilę pózniej pochyliła się nad miską i znowu zwymiotowała. - Przepraszam cię. Już nie będę się wściekać. Jo podtrzymywała ją i uspokajała. - Nie zdążymy do szpitala... - Och, Jo, czuję, że powinnam przeć... - Połóż się. Sprawdzimy rozwarcie. Moira uklękła przy łóżku i oparła się o nie. Główka dziecka już się wyłaniała. - Oddychaj tak, jak cię uczyłam... Zwietnie ci idzie. A teraz przyj... Witamy na świecie! Moira opadła zmęczona na podłogę, a Jo podsunęła pod nią ręcznik i położyła jej na brzuchu płaczącego noworodka. Matka uniosła głowę. - O, jest już nasz lekarz - oznajmiła Jo na widok wchodzącego do pokoju Eda. - Dzięki, że przyjechałeś. Ed oparł się o drzwiczki swojego samochodu. - Trochę się spózniłem, bardzo przepraszam. Aadne dziecko, prawda? - Na szczęście dziewczynka. Będą zadowoleni. Mają już trzech chłopaków. Są okropni... - Mali chłopcy zwykle rozrabiają, ale dziewczynki są gorsze, jak dorosną. Roześmiała się. - Pewnie masz rację... Piękny dziś dzień. - Spojrzała na morze i pogodne niebo. - Aadnie tutaj. - To prawda. Może wybierzemy się na spacer? Po niedzieli podobno ma padać śnieg. - Dobry pomysł. Albo wiesz co? Mam odwiedzić dziś pewną kobietę w ciąży, która mieszka w lesie. Może byś ze mną pojechał? To dosyć nietypowa para. %7łyją w przyczepie kempingowej bez prądu i wody. Ona upiera się, żeby rodzić w domu, ale chyba powinnam jej to wybić z głowy. - Chcesz, żebym przemówił jej do rozsądku? - Może ciebie posłucha? Poza tym to urocze miejsce na spacery. - Ed przez chwilę sprawiał wrażenie niezdecydowanego. Dobrze - powiedział wreszcie. - Ale najpierw zjedzmy śniadanie. Masz ochotę na kawę z rogalikami? Piekarnia na pewno jest otwarta. - A może wpadniemy do mnie? Powinnam przed wyjściem zobaczyć się jeszcze z mamą i Laurą. Zapytam Laurę, czy nie chciałaby jechać z nami. - Dobrze. A więc spotkamy się za chwilę u ciebie. Przywiozę świeże pieczywo. - A ja zrobię kawę. W drodze do domu Jo nuciła wesoło pod nosem. Moira urodziła zdrową dziewczynkę. Była teraz przy niej siostra, która zgodziła się zostać do powrotu Hala. Słońce świeci jasno, Ed ma przyjść na śniadanie... Zwiat wydawał się o wiele pogodniejszy niż poprzedniego dnia. A może Ed przemówi do rozsądku Mel? Jo była pełna dobrych myśli. - Tam, za tymi drzewami - powiedziała Jo. Możemy zaparkować tutaj i się przejść. Ed zjechał na pobocze i wyłączył silnik. - Co o niej wiesz? - Ma dwadzieścia osiem lat. %7łyje ze swoim chłopakiem z zasiłku. Nie mają stałego miejsca zamieszkania, ale wydają się całkiem zadowoleni z życia. - A jak z jej zdrowiem? - Raczej wszystko w porządku. Jest wegetarianką, ale chyba odżywia się sensownie. Wygląda dobrze. - To pewnie zasługa świeżego powietrza. No chodzmy, zobaczymy, co tam słychać u tej twojej Mel. Wysiedli z samochodu i ruszyli piaszczystą drogą pośród wrzosowisk. Laura nie pojechała jednak z nimi. Miała ciekawszą propozycję - wybierała się z Cara do kina. Jo nie mogła pojąć, że ktoś w taki dzień ma ochotę zamknąć się w ciemnym pomieszczeniu. Ale dzieci przecież rozumują inaczej. - Ten parking nie wygląda najlepiej - zauważył Ed, wskazując na obozowisko, do którego się zbliżali. Stało tam kilka starych przyczep kempingowych, baraków i ciężarówek. Pośrodku tliło się ognisko, a przy nim leżał poczerniały, nadpalony materac. Kilka wyliniałych psów, które siedziały pod pojazdami, poderwało się natychmiast i ruszyło w stronę Eda i Jo. Chwilę pózniej zwierzęta otoczyły ich, ujadając i szczerząc kły. Brudne zasłony poruszyły się w oknie i Jo poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. W drzwiach jednej z odrapanych przyczep ukazał się mężczyzna w wytartych spodniach i wyciągniętym swetrze. Zawołał psy, używając niezbyt wyszukanego języka. Rozbiegły się i uspokoiły trochę - warczały teraz na przybyszów z daleka. - Dzień dobry - powiedziała Jo, siląc się na uśmiech. - Szukamy Mel Jenkins. Czy jest może tutaj? - A kim pani jest? - Położną. Mężczyzna przyjrzał się jej podejrzliwie. Wyszedł z przyczepy i stanął tuż przed nimi z założonymi rękami, szeroko rozstawiwszy nogi. Nie wyglądało to na zaproszenie do miłej pogawędki. - A ten to kto? - zapytał, wskazując głową na Eda. - Mój znajomy, doktor Latimer. Mężczyzna obrzucił Eda spojrzeniem, a potem ponownie utkwił wzrok w Jo. Miał najbardziej ponure i zimne oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Instynktownie przysunęła się bliżej Eda. - Oni tu nie mieszkają - padła wreszcie odpowiedz. - Z przyczepy wyłoniła się kobieta z dzieckiem na ręku. Miała podkrążone oczy i żółtawy siniak na twarzy. Ona mieszka kilkaset metrów dalej - powiedziała. - W starej przyczepie na skraju lasu. Czy coś jej się stało? - Nie - odparła Jo. - Przyjechałam tylko z rutynową wizytą. Odwiedzam wszystkie moje nowe pacjentki. Kobieta skinęła głową. - Idzcie prosto, a potem skręćcie w lewo za wykopem. Na pewno traficie. - Dziękujemy. Gdy się oddalili, Ed powiedział cicho: - Ale przyjemniaczek. Nie chciałbym go spotkać w ciemnej ulicy. - Mam nadzieję, że uda nam się przekonać Mel, żeby rodziła w szpitalu, i nie będziemy musieli wtedy tu przyjeżdżać. Widziałeś te siniaki? - Tak. Dziecku też się oberwało. Chyba powinniśmy to zgłosić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plalternate.pev.pl
|
|
|